Dlaczego odrzucamy antykoncepcję


Nie stosujemy antykoncepcji.
Przed nawróceniem używaliśmy jej, uważając to za przejaw rozsądku i dojrzałości. Wiedzieliśmy, że Kościół naucza ("zabrania") że antykoncepcja jest złem, ale traktowaliśmy to zawsze jako relikt średniowiecza i element opresyjnego wtrącania się obłudnych księży w życie ludzi.
Nie przychodziło nam do głowy, że to my mamy ograniczone spojrzenie na sprawy płodności i seksualności.
Przekaz w mediach, w szkole, w gabinetach lekarskich - przesączył myślenie wielu ludzi. My również ulegliśmy temu swoistemu "praniu mózgu". Rozpoczęcie współżycia wręcz poprzedza myśl o "zabezpieczeniu". Te dwie sprawy zostały ze sobą nierozerwalnie powiązane. Oznacza to, że w mentalności ludzkiej seks został oderwany od ściśle z nim związanej płodności. Trwanie w takim myśleniu prowadzi do sprowadzenia seksu do zabawy, elementu życia nie związanego z małżeństwem i rodziną. Nie da się trwać przez dłuższy czas w takiej mentalności bez uprzedmiotowienia drugiej osoby.
Odkrywając piękno współżycia w małżeństwie, zaczęliśmy rozumieć że antykoncepcja jest elementem, który coś zaburza, przeszkadza w relacji. Jeśli wierzymy, że rodzina jest odbiciem na obraz i podobieństwo jedności Trzech Osób, to zaczynamy rozumieć, dlaczego współżycie jest tak ściśle powiązane z płodnością. Pięknie to wyraził Scott Hahn, pastor protestancki który konwertował na katolicyzm. W książce "W domu najlepiej" tak o tym pisze:

" Małżeństwo nie jest kontraktem, polegającym jedynie na wymianie dóbr i usług, ale przymierzem, polegającym na wymianie osób. (...) Każde przymierze ma jakiś akt, w którym wyraża się i odnawia, i  akt małżeński jest właśnie takim aktem. Kiedy przymierze małżeńskie jest odnawiane, Bóg za jego pośrednictwem może wzbudzać nowe życie. Odnawianie przymierza małżeńskiego przy jednoczesnym stosowaniu kontroli urodzeń, by zniszczyć potencjał nowego życia, jest porównywalne z przyjmowaniem Eucharystii i wypluwaniem jej na ziemię. (...) Akt małżeński w niepowtarzalny sposób pokazuje moc życiodajnej miłości przymierza. Wszelkie inne rodzaje przymierza również unaoczniają i przekazują miłość Boga, ale jedynie w przymierzu małżeńskim miłość ta jest tak rzeczywista i potężna, że przekazuje życie.
Kiedy Bóg stworzył człowieka, mężczyznę i niewiastę, już na początku dał im nakaz, aby byli płodni i rozmnażali się. Mieli być obrazem Boga - Ojca, Syna i Ducha Świętego, jedności Trojga, Boskiej Rodziny. Tak wiec kiedy dwoje staje się jednym w przymierzu małżeńskim, to "jedno", którym się stają, jest tak rzeczywiste, że dziewięć miesięcy później mogą stanąć przed koniecznością nadania mu imienia! Dziecko jest uosobieniem ich jedności mającej źródło w przymierzu."

Człowiek wierzący kieruje się prawem naturalnym, ustanowionym przez Boga, oraz rozumem, dlatego wiara doprowadziła nas do dostrzeżenia, że pełnię radości czerpanej ze zbliżenia możemy przeżywać tylko szanując związek płodności z naturalnym cyklem. Respektowanie tego pozwala jednocześnie nam samym decydować o powiększaniu naszej rodziny. Nie przez "zabezpieczanie się przed dzieckiem", lecz przez świadomą decyzję o zbliżeniu lub rezygnacji z niego, w konkretnym momencie cyklu. Jednocześnie, odpowiedzialne podejście do małżeństwa i seksualności rodzi otwartość na możliwość poczęcia nowego życia.
Prawdziwa wolność bierze się z tej właśnie odpowiedzialności i przyjęcia nierozerwalnego związku między seksem a płodnością. Dramaty niechcianych ciąż są efektem odrzucenia tej zależności i dosłownej walki z nią za pomocą antykoncepcji. Wciąż zawodnej. Lęk przed zajściem w ciążę zniewala i frustruje, nie ma nic wspólnego z wolnością. Bóg miał cudowny pomysł na jedność małżeńską, ale cieszenie się nią w pełni jest możliwe tylko na Jego zasadach. Własne pomysły na seks mogą być tylko namiastką. Mającą sporo braków. Prawdę mówiąc, z perspektywy patrząc, dość słabą.
Chcemy być prawdziwi w tym co piszemy, dlatego uczciwie trzeba powiedzieć, że dochodzenie do takiego myślenia trwało u nas długo. Otwartość na życie nie jest łatwa, ale nie jest łatwa dopóki poddajemy się lękom i nie opieramy w pełnym zaufaniu na Bogu. Każde z nas inaczej przechodziło tą drogę. W naszym przypadku szczególnie Rafałowi, jako mężczyźnie, który utrzymuje rodzinę, trudno było otworzyć serce. Chodzi jednak o coś więcej niż  troska o sprawy materialne. Otwartość na życie to przełamywanie egoizmu, wygodnictwa, zmiana celów i priorytetów.
Jesteśmy rodzicami czworga dzieci. Nasze rodzicielstwo przyniosło wiele wyzwań. Nasze dzieci borykają się z różnymi dysfunkcjami i problemami neurologicznymi, które sprawiają że codzienność nie jest sielanką. Duża rodzina sama w sobie to często hałas, nerwy, zmęczenie. I choć bywa ciężko, choć jest to konkretny trud, to każde z naszych dzieci wniosło coś niepowtarzalnego do naszego świata. Dzieci nas zmieniają, dzięki nim każdego dnia przekraczamy siebie. Są darem, zadaniem. W ostatecznym rozrachunku to one nadają sens naszemu życiu, a nie jakiekolwiek osiągnięcia zawodowe czy finansowe. Obserwując ich wzajemne relacje widzimy, jak rosną przy nas ludzie zdolni do miłości i poświęcenia. To jasne, że są wojny, kłótnie i różnice zdań wyrażane w gwałtownych emocjach ;) Ale jednocześnie tworzą się między nimi więzi, uwidaczniające się w najmniej spodziewanych momentach wzajemną troską, dobrocią, przyjaźnią, opieką. 

Otwartość na życie w naszym wydaniu to nie lekkomyślna beztroska, lecz przewartościowanie życia. Patrzenie na życie z perspektywy wiary zmienia zupełnie priorytety. To wszystko, o co zabiega świat, schodzi na dalszy plan. Pieniądze stają się środkiem, nie celem. Zbawienie własne i innych staje się ważniejsze niż przyjemności, wygodne życie, samorealizacja. Zaufanie Bogu pozwala każdego dnia doświadczać cudu chodzenia po wodzie - to On troszczy się o nasze potrzeby. Chłodna kalkulacja w żaden sposób nie zgadza się z naszymi prawdziwymi zasobami, których nie sposób wytłumaczyć z ekonomicznego punktu widzenia. To po prostu nie ma prawa funkcjonować, a jednak tak się dzieje. Z każdym dzieckiem doświadczaliśmy poprawy sytuacji finansowej i zaspokojenia nowych większych potrzeb. Przede wszystkim jednak, patrząc na nasze dzieci widzimy osoby, które otrzymały niepowtarzalny dar życia wiecznego. I wiemy, że przyjmując ten dar, nie mogliśmy podjąć w życiu ważniejszego zadania.
Jest jeszcze inny wymiar otwarcia na rodzicielstwo, który niesamowicie nas jednoczy. To pokonywanie każdego dnia samego siebie w swoim egoiźmie. Kiedy żyliśmy bez Boga, trudne rodzicielstwo złamało nas, ponieważ w gruncie rzeczy, mimo bardzo dobrego mniemania o sobie, byliśmy egoistami. Żyjąc w Chrystusie, koncentrujemy się na budowaniu rodziny, aż do oddania siebie. To naprawdę leczy z egoizmu. 
Rafał: Jestem nerwusem i perfekcjonistą. Lubię poukładane życie. Mówię czasem do Pana Boga - Dowcipniś  z Ciebie, co?... Zdarza się, kiedy chłopaki dają czadu, że mam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami. Jednak zostaję. Tu jest moje miejsce. Potem najmłodszy z powagą patrząc mi w oczy mówi - Papam, tato! Oni mnie zmieniają. Tu się staję pełniejszym człowiekiem.
Nie jest lekko. To prawda. My sami nie jesteśmy doskonałymi rodzicami. Jednak powiedzieliśmy "tak". Wiedząc, na co się piszemy. I konsekwentnie idziemy trudną drogą. Za Nim. Ponieważ  wierzymy, że Bóg jest na zawsze wierny.
Zostawienie Bogu ostatecznej decyzji w kwestii planowania rodziny? To wydaje się nielogiczne, absurdalne.
Pozornie.

Komentarze